Dlaczego warto jeździć na rowerze, zrywać kwiaty i ręcznie malować guziki

albo
Wrażenie z dziewiętnastego września

 Nie mamy jeszcze jesieni. Nazywanie późnego lata jesienią jest nie tylko nadużyciem, jest również zbędnym nastrajaniem odbiorców naszej (błędnej!) nomenklatury na pierwsze objawy chandry i przedwczesny katar.

Lepiej wykorzystać ostatnie cztery dni lata w sposób pełny, radosny i wyrozumiały dla przywiędłych kwiatów i liści stawiających coraz mniejszy opór nowym barwom. Można na przykład pojeździć na rowerze! Ach, pierwszy raz w sezonie pedałować w rajstopie i ponczo – to dopiero są wrażenia. Nie jest zimno, jak to czasem bywa przy łączeniu przewiewnych bądź kusych sukienek i zawrotnego tempa (które to można osiągnąć na drogach i ścieżkach gminy Wiązowna). Zdążyłam nawet spaść z pojazdu, a na pewno – porządnie się zachwiać. Po doświadczeniu dzisiejszej wywrotki na Czackim półpiętrze udało mi się szczęśliwie zachować jako taką równowagę, uzyskaną przez wyrzut nogą (odzianą, nie zapominajmy, w rajstopę), puszczeniu roweru i kilku skokach w lewo. Nie dotknęłam ziemi niczym prócz stóp! I nawet udało się ocalić nieodpowiedzialnie i jednoręcznie wieziony przeze mnie sernik.

Pomyślałam, że dobrym jesiennym wyborem mogłyby być drewniane guziki w drobne kwiatki i obawiam się, że dla osiągnięcia pożądanego efektu wizualnego będę musiała wziąć się sama za to guzikowe dłubanie. Cóż tam: musiała. Przecież ja tego bardzo chcę! Tak, jak dzisiaj chciałam zrywać kwiaty. Ręce mi pachną do tej pory, bo kwiaty polno-łąkowe nie są mniej „widowiskowe”, one są inne. A dziś było całkiem złote popołudnie i bukiet koniczynowo-chabrowo-wielokwiatowy zachwycił mnie nie tylko wyglądem, ale… czasem. Poświęconym mu czasem. Idąc za tą myślą: kiedy zaczynamy dorastać? Czy wtedy, gdy nabywamy poczucia czasu? Dlaczego dziś pomyślałam, że zrywanie kwiatów jest czasochłonne? Przyjemne, ale czasochłonne, jeśli chce się ukształtować dość obfity bukiet? Kiedyś nie myślałam. Godzina, ha! To była abstrakcja, tak samo „kwadrans”, tak samo „jak skończę pić kawę” albo: „jak dojedziemy do Warszawy”. Lub: „Kiedy mama wróci”. „Kiedy zagotuje się woda”. Te kategorie czasowe – one mogły być takie same, mogły wydłużać się i skracać nie wzbudzając żadnych podejrzeń.

I tak samo kiedyś zbierałam kwiaty – bezczasowo. Luźno piszę. Bo mam nadzieję, że tak samo uda mi się malować guziki. Ale to już jesienią.

Przypominam, że lato trwa!

Skip to content