Oczytani… „Urban”

Główną cechą pisarstwa Doroty Karaś i Marka Sterlingowa jest umiejętność zaciekawienia i „wciągnięcia” czytelnika. „Urban” to biografia, można powiedzieć, narracyjna – obfitująca w scenki i dialogi, przy których czytelnik nieraz może złapać się za głowę, zastanawiając się: „skąd oni to wiedzą?!”. Autorzy, doświadczeni dziennikarze, potrafią sprawić, że pieczołowicie zebrane i ustawione w opowieść fakty świetnie zagrają swoją rolę, „zatańczą” – jak głosi tytuł pewnej książki Mariusza Szczygła.

            Biografia jest, a przynajmniej momentami miałem takie wrażenie, bardzo wyrozumiała dla partyjnych notabli, szczególnie tych zamieszanych w zabójstwo Grzegorza Przemyka i ks. Jerzego Popiełuszki. Już po przeczytaniu myślę, że to, co na początku wziąłem za wyrozumiałość, jest bardziej zdystansowaniem i spojrzeniem na pewne wydarzenia bez temperatury emocjonalnej, która wokół nich wyrosła. Czy właśnie tak należy dziś myśleć o tragicznych zdarzeniach lat 80. – że za nimi stali tylko ludzie, często przypadkiem rzuceni na jakieś stanowisko, zmuszeni przez los do podjęcia decyzji? Autorzy nie bronią Jaruzelskiego, Kiszczaka, nie bronią wreszcie Urbana, pokazują ich rozmowy, rozterki jako tych, nad którymi w Polsce lat 80. wisiał mityczny miecz Damoklesa.

            Dorota Karaś i Marek Sterlingow chyba nawet niecelowo stworzyli w swojej książce portret środowiska dziennikarskiego czasów PRL. Dla samych rewelacji z życia żurnalistów w latach 70. i 80. warto zajrzeć do „Urbana”. Przeciąganie liny z cenzurą, telefony i polecenia z komitetu centralnego, dywagacje, co wolno, a czego nie wolno napisać, besztanie tego, kto napisał „za dużo” lub nieodpowiednio dobrał słowa były na porządku dziennym. A przede wszystkim sam fakt, że to gazety, a nie internet, kreują opinię publiczną, jest dziś, przynajmniej dla mnie, niemal niewyobrażalny.

            Zupełnie osobnym bohaterem tej książki, lecz niemniej ważnym niż bohater tytułowy, jest Mieczysław Rakowski. Redaktor, doradca, szef, polityk, wreszcie premier PRL – obok żony Małgorzaty Daniszewskiej – centralna postać w życiu Urbana. To, ile były rzecznik rządu mu zawdzięczał i jak wysoko go stawiał, pokazał utrzymując niszowe pismo „Dziś”, które Rakowski prowadził w latach 90. Rakowski – elokwentny, oczytany, znany dobrze całej wierchuszce partyjnego aparatu był w jakimś sensie wielkim przegranym zmian ustrojowych. Mimo doświadczenia i znajomości, został zupełnie zsunięty na boczny tor, niczego nie zwojował w polityce po upadku komunizmu.

            W postaci Urbana najbardziej zastanawiają mnie jego przemiany. Najpierw z dziennikarza w rzecznika rządu – raptem z tego, który zadaje pytania, stał się tym, który na nie odpowiada. Miał jednak ku temu predyspozycje, umiał swoimi odpowiedziami przykuć uwagę, był także zręcznym i pomysłowym propagandystą, o czym świadczą niewcielone w życie pomysły, które Urban podsuwał Jaruzelskiemu. Gdy upadła PRL, powrócił do fachu i za otrzymane od Rakowskiego dolary ze Związku Radzieckiego założył dochodowy tygodnik (a właściwie „dziennik cotygodniowy”) „Nie”. Urban był zatem dziennikarzem cenionego tygodnika „Polityka”, rzecznikiem komunistycznego rządu – jak się chlubił „najbardziej znienawidzonym człowiekiem w Polsce” – a na koniec zmienił się w czołowego skandalistę, prowokatora i pozera. Taka kameleoniczna postawa, którą opanował do perfekcji, może budzić podziw, jak i odrazę.

            Autorzy, znani mi wcześniej jako biografowie Anny Walentynowicz („Walentynowicz. Anna szuka raju”) musieli przejść na drugą stronę barykady, by zmierzyć się z życiem Jerzego Urbana. Obie książki, i to jest ich największa wartość, pokazują środowisko i czasy bohaterów. Dzieje „Solidarności” i postać Walentynowicz są mi bliższe – po pierwsze ze względu na moje generalnie większe zainteresowanie postaciami kobiecymi (są często ciekawsze, muszą mierzyć się z większymi przeszkodami niż mężczyźni), a po drugie przez romantyczny charakter solidarnościowego zrywu. Muszę jednak oddać Autorom, że swojego bohatera ukazali ze spokojem, wolni od emocji, które budził. I za ten spokój należy im się wielki szacunek.

            Moja ocena książki i tytułowej postaci jest taka, jak sam Urban – niejednoznaczna.

Jan Waligóra

wersja pdf

 

Skip to content