BOLESŁAW LEŚMIAN – 130. lecie urodzin

BOLESŁAW LEŚMIAN  urodził się prawdopodobnie 22 stycznia 1877 roku (wg in. źródeł 1878 lub 1879) w Warszawie. Data urodzin jest sporna, bowiem rok 1877 figuruje w odpisie metryki urodzenia, natomiast poeta w jednym z listów podaje swój rok urodzenia na 1878, z kolei płyta nagrobna na warszawskich Powązkach, gdzie poeta jest pochowany podaje rok 1879. Właściwe jego nazwisko brzmiało LESMAN. Pochodził ze środowiska spolszczonej inteligencji żydowskiej, ojciec był wyższym urzędnikiem kolejowym, rodzina matki posiadała fabrykę fajansów w Iłży. Matka poety zmarła w jego wczesnym dzieciństwie, ojciec ożenił się po raz drugi  Heleną z Dobrowolskich. 

Dzieciństwo i wczesną młodość spędził na Ukrainie, kształcił się w Kijowie, gdzieukończył gimnazjum klasyczne i studia prawnicze (1901) . Po powrocie do Warszawy wprowadzony został w życie literackie przez wuja, A. Langego. W latach 1903-06 i 1912-14 przebywał we Francji (głównie w Paryżu). Właśnie w Paryżu Leśmian wstąpił w związek małżeński z malarką Zofią Chylińską, z którą miał dwie córki; Marię Ludwikę i Wandę. 
          W 1911 roku był współzałożycielem i reżyserem nowatorskiego Teatru Artystycznego w Warszawie. 
W czasie I wojny światowej   mieszkał  w Łodzi,  gdzie  był  kierownikiem  literackim  Teatru  Polskiego. 
          Od 1918 roku pracował jako notariusz i następnie rejent, początkowo w Hrubieszowie, od 1922 rokuw Zamościu. W 1933 wybrany został członkiem Polskiej Akademii Literatury. W 1935 przeniósł się do Warszawyi tu spędził ostatnie lata życia.  Zmarł  na  serce 7 listopada 1937 roku.   

  Anatol Stern napisał o nim: „Ten poeta nie tylko widział, czego nie widzieli inni, lecz nadał również taką  intensywność  swojej  wizji  twórczej, jaką  potrafili  nadawać jej tylko  najwięksi.”

 

„Wszystko co się powie o kobiecie jest prawdą. Wszystko co się powie o poezji jest błędem.” Bolesław Leśmian

W malinowym chruśniaku
 * * *
W malinowym chruśniaku, przed ciekawych wzrokiem 
Zapodziani po głowy, przez długie godziny 
Zrywaliśmy przybyłe tej nocy maliny. 
Palce miałaś na oślep skrwawione ich sokiem. 
Bąk złośnik huczał basem, jakby straszył kwiaty, 
Rdzawe guzy na słońcu wygrzewał liść chory, 
Złachmaniałych pajęczyn skrzyły się wisiory, 
I szedł tyłem na grzbiecie jakiś żuk kosmaty. 
Duszno było od malin, któreś, szepcząc, rwała, 
A szept nasz tylko wówczas nacichał w ich woni, 
Gdym wargami wygarniał z podanej mi dłoni 
Owoce, przepojone wonią twego ciała. 
I stały się maliny narzędziem pieszczoty 
Tej pierwszej, tej zdziwionej, która w całym niebie 
Nie zna innych upojeń, oprócz samej siebie, 
I chce się wciąż powtarzać dla własnej dziwoty. 
I nie wiem, jak się stało, w którym oka mgnieniu, 
Żeś dotknęła mi wargą spoconego czoła, 
Porwałem twoje dłonie – oddałaś w skupieniu, 
A chruśniak malinowy trwał wciąż dookoła.

Fala

Niepostrzeżenie w morza urasta głębinie
Fala, która w niebiosach szuka dla się tronu.
Niepochwytna dla oka w narodzin godzinie,
Olbrzymieje tym śpieszniej, im bliższa jest zgonu. 

Cicha bywa, gdy wzbiera nad sióstr zmarłych tłumem,
Aż załamie się w miejscu, gdzie się skędziwerzawi,
Wówczas, węsząc śmierć spodem, burzy się i wrzawi
I uderza o brzegi swym pośmiertnym szumem. 

I z tym szumem, malejąc pada na kolana
I na ląd swe pozgonne wysypując śniegi.
Czy zaszumisz po śmierci, duszo przewezbrana ?
Czy uderzysz raz jeszcze o znajome brzegi ?

Dwoje ludzieńków

Często w duszy mi dzwoni pieśń, wyłkana w żałobie,
O tych dwojgu ludzieńkach, co kochali się w sobie.

Lecz w ogrodzie szept pierwszego miłosnego wyznania
Stał się dla nich przymusem do nagłego rozstania.

Nie widzieli się długo z czyjejś woli i winy,
A czas ciągle upływał – bezpowrotny, jedyny.

A gdy zeszli się, dłonie wyciągając po kwiecie,
Zachorzeli tak bardzo, jak nikt dotąd na świecie!

Pod jaworem – dwa łóżka, pod jaworem – dwa cienie,
Pod jaworem ostatnie, beznadziejne spojrzenie.

I pomarli oboje bez pieszczoty, bez grzechu,
Bez łzy szczęścia na oczach, bez jednego uśmiechu.

Ust ich czerwień zagasła w zimnym śmierci fiolecie,
I pobledli tak bardzo, jak nikt dotąd na świecie!

Chcieli jeszcze się kochać poza własną mogiłą,
Ale miłość umarła, już miłości nie było.

I poklękli spóźnieni u niedoli swej proga,
By się modlić o wszystko, lecz nie było już Boga.

Więc sił resztą dotrwali aż do wiosny, do lata,
By powrócić na ziemię – lecz nie było już świata.

Jak Bolesław Leśmian napisałby wierszyk „Wlazł kotek na płotek”  (Julian Tuwim)

 Na płot, co własnym swoim płoctwem przerażony,
Wyziorne szczerzy dziury w sen o niedopłocie,
Kot, kocurzak miauczurny, wlazł w psocie-łakocie 
I podwójnym niekotem ściga cień zielony.


 A ty płotem, kociugo, chwiej, 
A ty kotem, płociugo, hej!


 Bezślepia, których nie ma, mrużąc w nieistowia 
Wikłające się w plątwie śpiewnego mruczywa, 
Dziewczynę-rozbiodrzynę pod pierzynę wzywa 
Na bezdosyt całunków i mękę ustowia.


 A ty płotem, kociugo, chwiej,

 A ty kotem, płociugo, hej! 

 

Więcej :

grupaphp.com

poezja.org

monika.univ.gda.pl

Wykorzystano ilustracje „malarki poezji” p. Wiesławy Zofii Kwiatkowskiej (o malarce na stronie http://lef.blox.pl/)

 

Skip to content